Kiedy w rozmowach ze znajomymi wymieniam nazwę tego zespołu, coraz
rzadziej spotykam się z wyrazem zdziwienia na twarzy i słowami „kombajn… co?”.
Co oznacza chyba, że grupa zatacza coraz szersze kręgi na muzycznej mapie
Polski. I słusznie, w końcu wydali właśnie swój trzeci długogrający album.
Przyznam z góry, że spodziewałem
się mniej więcej, co będzie można usłyszeć na nowym wydawnictwie Kombajnu. A to
za sprawą koncertu przedpremierowego, na którym cały materiał został
zaprezentowany, oraz utworów, które w różnych wersjach (najczęściej live) śmigały
po youtubie. Sam warszawski występ miał miejsce jeszcze w marcu, a na płytę
przyszło nam poczekać do jesieni. Nie wiem, czy taki był zamysł autorów, ale ta
pora roku wydaje się idealnym momentem na wypuszczenie tego krążka.
„Karmelki i gruz” to z pewnością
inna płyta od wydanej pięć lat temu „Lewej strony literki M”. Poprzedni album
był spokojniejszy, a brzmienie niejako wygładzone. Nowy materiał znacznie
bardziej przypomina to, czego doświadczamy na koncertach zespołu. Kompozycje są
brudne, ciężkie, surowe… jak na Kombajn oczywiście. Tak naprawdę nic nie
wykracza poza ramy twórczości grupy. Skojarzenia z występami live grupy przywołuje
równie mocno jakość nagrań. Na płycie jest dużo trzasków, szumów, czasem też
wokal Marcina Zagańskiego ginie gdzieś wśród instrumentów. I o ile to drugie aż
tak bardzo nie przeszkadza, gdyż słowa można sobie sprawdzić, to w słuchawkach
takie szumy są momentami irytujące i nie pozwalają do końca skupić się na muzyce.
Tak wyglądają plusy i minusy
prawie że koncertowego charakteru płyty, a jak jest muzycznie? Pomimo tylko
dziesięciu utworów płyta zawiera ponad 53 minut muzyki – większość to dość rozbudowane,
niemalże koncertowe kompozycje. Jest dość różnorodnie, bo mamy i piękne
melodie, których nie powstydziłyby się co poniektóre zespoły post-rockowe, i
momenty, gdy jest psychodelicznie i brudno. W części utworów to napięcie jest
budowane bardzo umiejętnie – od delikatnych, pojedynczych tonów aż po miażdżącą
ścianę dźwięku. Podobnie jak warstwa muzyczna, tak i teksty Marcina Zagańskiego
momentami wchodzą na wyższy poziom abstrakcji. Czasem do bólu proste, czasem
bardziej zawoalowane – na pewno warto im poświęcić trochę czasu, aby rozgryźć ukryty
przekaz.
Miło zaskakuje to, jak bardzo
równa jest ta płyta, ciężko wskazać jakieś słabsze momenty. Na mnie osobiście,
począwszy od pierwszego przesłuchania, najlepsze wrażenie zrobiło Tornado,
które zamiata klimatem wszystko. Ale świetnych utworów mamy tu więcej: jest
Radio Morświnów, Dubrownik, Sen Kaskaderów, Tulipan i Ćma… Na różnych forach
fani przerzucają się innymi nazwami swoich faworytów z tego krążka, co jest
bardzo pozytywnym zjawiskiem. Z drugiej strony nie jest to płyta radiowa – jej
jakość, często długie utwory i ich nie do końca lekkostrawne teksty sprawiają,
że próżno będzie usłyszeć piosenki z „Karmelków i Gruzu”, włączając odbiornik. No,
chyba że to będzie akurat Trójka, która od początku bardzo mocno zawsze Kombajn
wspierała i promowała.
Jeśli miałbym w kilku słowach
zarekomendować krążek „Karmelki i Gruz”, to powiedziałbym, że to najlepsza
płyta na jesień: przy niczym innym nie będzie się wam lepiej chodziło w deszczu
i deptało kolorowych liści jak przy nowym Kombajnie Do Zbierania Kur Po
Wioskach.
Ocena: 4/5
Liczba Szatanów: 3/5
1. Gwiezdna Tragedia
2. Sen Kaskaderów
3. Pistolety
4. Tulipan i Ćma
5. Wysokie Obcasy
6. Dubrovnik
7. Zegary
8. Radio Morświnów
9. Tornado
10. Karmelki i Gruz
To co, może Tornado?