niedziela, 22 kwietnia 2012

CARRIONowy konkurs na Końcu Rocka

W ciągu miesiąca Carrion aż dwa razy odwiedzi Warszawę. W weekend 18-19 maja pojawi się na Juwenaliach PW, a już w najbliższy wtorek zagra w Hard Rock Cafe. Wiadomo, że w klubie fajniej, bo set pełny, przypadkowych osób będzie znacznie mniej, a i wrażenia dźwiękowe zgoła inne. Jeśli jeszcze nie nabyliście biletów na to wydarzenie (co już dawno powinniście zrobić), to Koniec Rocka ma dla Was konkurs, w którym możecie je wygrać!


Ale ale, teraz jeszcze Wam nie zdradzę wszystkiego. Pierwszym krokiem jest polubienie profilu fejsbukowego Koniec Rocka (gwarantuję, że nie stracicie na tym). Drugim - słuchanie audycji jutro, tj. w poniedziałek od godz. 17.00 - w czasie niej pojawi się pytanie konkursowe. Do wygrania 3 podwójne wejściówki na koncert w warszawskim HRC. Szczegóły koncertu możecie znaleźć w tym evencie. Szanse na wygraną spore, gig szykuje się zacny (na supporcie Milczenie Owiec!), a zatem polujcie na bilety, Warszawiacy!

Audycja #12 z 16.04.12: Rockiem w RAP

Zebrało się dużo tematów związanych z rapem, kilka fajnych płyt, kilka koncertów, kilku nowych artystów. Sporo niezmieszczonych numerów i historii każe wierzyć, że klimaty hip hopowe zagoszczą niedługo znów, a na razie uporajmy się z tym, co (i dlaczego) poleciało w poniedziałek, 16 dnia kwietnia.


1. NOKO - Free Your Love (unreleased)
2. Ludwik - Co Za Dzień (unreleased)
3. Ludwik - Bas (unreleased)
4. Bonson/Matek - Numer Nieznany
(Historia Po Pewnej Historii, reedycja, 2012)
5. Tabasko - Bawię Się Jak Chcę
(Ostatnia Szansa Tego Rapu, 2012)
6. Tabasko - Początek Drogi
(Ostatnia Szansa Tego Rapu, 2012)
7. Zaginiony/Skajsdelimit - Życie Jest Muzyką
(Legendy Płynące z Tych Okolic, 2012)
8. Zaginiony/Skajsdelimit - Czasami Nie Wierzę w Nic
(Legendy Płynące z Tych Okolic, 2012)
9. Szuwar - Co, Może Tak Nie Jest?
(A Było To Tak, 2003-2010 bootleg)
10. Szuwar - Mniej Czuję
(A Było To Tak, 2003-2010 bootleg)
11. Szuwar - Nie Mów Mi
(A Było To Tak, 2003-2010 bootleg)
12. Ernix - Nie Wiem 2
(unreleased)
13. Ernix - Odezwij Się
(2em - Rozmowy Codzienne, 2012)

Początek audycji stał m.in. pod znakiem programu Must Be The Music, który jest całkiem niezłym źródłem promocji dla młodych artystów, ale w całości oglądać go jest mi niezmiernie ciężko. Tym niemniej udało się dzięki poprzedniej edycji wypłynąć hard-rockowemu NOKO - 13 miesięcy później (czyli na początku czerwca 2012) ten właśnie zespół wyda debiutancki album w wytwórni Metal Mind oraz wystąpi na Ursynaliach (i to już nie jako jeden z zespołów konkursowych). Na podobną historię, przynajmniej na razie, nie będą mogli liczyć panowie z rapcore'owego projektu Ludwik, któremu również udało się zaprezentować w tym samym programie, lecz nie na tyle, aby dostać się do półfinałów. A szkoda, bo w mojej opinii był to najciekawszy band w tej edycji, w dodatku poruszający się w gatunku, którego niesamowicie w Polsce brakuje. Za sprawą Ludwików można było płynnie przejść do rapu, a więc na początku rozprawiłem się z relacją z koncertu Bonsona i Matka oraz refleksjami na temat reedycji ich płyty (zmasterowanej przez Noona), opowiedziałem też, co się działo podczas gigu Tabasko, który miał miejsce dzień przed Bonsonem. Obie imprezy wzbudziły inne emocje, o czym mogliście przeczytać tu i tu. Drugą część audycji poświęciłem na rap mniej mainstreamowy, a także godny uwagi. Była wreszcie okazja, żeby pojawił się w audycji utwór Czasami Nie Wierzę w Nic duetu Zaginiony/Skajsdelimit, a przy okazji i odczucia dotyczące ich ostatniego krążka - produkcji, która nie każdemu się spodoba, ale którą każdy powinien sprawdzić. Przyszedł również czas na uzewnętrznienie mojego zamiłowania do Szuwara, ukrywającego się gdzieś głęboko w podziemiu, a o którego też dopytuje się coraz więcej osób. To dobrze, przed chłopakiem ciekawa przyszłość, zwłaszcza można pokładać nadzieje w Jego współpracy z Maikendo (następny ciekawy producent nam rośnie?). Kolejne starcie rocka z rapem zakończyłem raperem, którego sam odkryłem ledwie 1-2 tygodnie temu. Ernix tworzy dopiero od dwóch lat, ale jeśli pójdzie tropem takich utworów jak Odezwij Się z albumu producenckiego 2em czy niedawno wypuszczonego Nie Wiem 2, to z co raz większą niecierpliwością ja (i pewnie wiele innych osób) będę wyczekiwał całego krążka.      

To Tabasko, to Tabasko! [relacja]

Wychodzę z domu, zakładam słuchawki, włączam Tabasko, to początek drogi. Biegnę do Urban Garden, żeby się nie spóźnić, a i tak naczekam się jak zwykle. No ale w końcu pojawiają się na scenie: O.S.T.R. oraz Kochan, Zorak i DJ Haem - ci trzej ostatni w ważniejszych rolach niż zwykle. W końcu to Tabasko!


W czwartek w Urban Garden było dość tłoczno, co mogło świadczyć o dobrym odbiorze płyty Ostatnia Szansa Tego Rapu, ciekawości ludzi, jak skład Tabasko wypada na scenie lub (co pewnie najbardziej prawdopodobne) była to po prostu połowa tego, co przychodzi zwykle na Adama Ostrowskiego. Po przesłuchaniu krążka czy chociażby wypuszczonych dwóch singli można było zauważyć, że O.S.T.R. odżył po średnio udanym Jazz, Dwa, Trzy, ale i zaskoczyli (pozytywnie) poziomem nawijki pozostali, głównie beatboxer Zorak. Poszedłem sprawdzić, czy tak samo dobrze będzie na scenie.
Tego dnia Tabasko w Tabasko było 50% - pierwsza część koncertu to energetyczny wykon, na scenie działo się dużo, gdyż mieliśmy co najmniej trzech ludzi z majkami, rzadziej podłączał się DJ Haem. Bity na żywo zabrzmiały mocarnie, publika dobrze się bawiła przy lekko połamanych bębnach czy momentami bardziej elektronicznych podkładach. Fantastyczna czwórka z ŁDZ dała bardzo przyzwoite show, któremu ciężko było na dłuższą metę coś zarzucić.
Druga część koncertu to już standardowy koncert Ostrego. Adam bardzo szybko przeleciał się z publicznością po prawie całej dyskografii, w tym także nie mogło zabraknąć naturalnie tych najbardziej wyczekiwanych przeze mnie, starszych numerów jak Kochana Polsko czy Salsa (którą, nie przypominam sobie, żebym za często słyszał na poprzednich koncertach, fajnie). Pomiędzy kawałkami oczywiście pojawiały się przemowy Adama: o synu, o żonie i życiu... Inspirujące, szczere, trafiające w sedno, jak zwykle zresztą. Oprócz tego mieliśmy także performance: Ostry na skrzypcach + Zorak robiący beatbox, a na końcu obowiązkowy freestyle. I niby można się było tego spodziewać, niby wszystko już widziane n razy, ale... kiedy już pojawia się każdy z tych sztandarowych elementów koncertu O.S.T.R.-a, to jest to nadal na bardzo wysokim poziomie. I chce się więcej, dłużej, mocniej.
Po 100 minutach odcięto prąd definitywnie, Ostry powiedział ostatni raz "dzięki" i zszedł ze sceny. A ja założyłem słuchawki, poleciała Zachłanność.

sobota, 14 kwietnia 2012

Audycja #11 z 09.04.2012: Koniec Rocka bo Folk i Indie

Indie i folk to gatunki bardzo rzadko słyszane na Końcu Rocka, lecz czasem i w te rejony zdarza mi się zagłębić, więc chciałem podzielić się z Wami swoimi odkryciami. Chociaż na ile można przed kimś odkryć Florence and the Machine czy dobrze znaną panią Tracy Chapman?




Niespodziewanie tego dnia pojawiło się sporo damskich wokali, bo mieliśmy przecież jeszcze Yeah Yeah Yeahs (do którego jeszcze w całości się nie przekonałem, ale Runaway jest genialne), 16-letnią Birdy (na zdjęciu powyżej, niesamowicie uzdolniona) i coś z Polski, czyli Małą Czarną. Więcej rocka (nawet jeśli z domieszką indie) uświadczyliśmy oczywiście na początku dzięki Snow Patrol. Fallen Empires, z którego to albumu pochodzi Called Out in the Dark, spokojnie zmieściłoby się w moim notowaniu TOP5 albumów zagranicznych 2011 roku. 

1. Snow Patrol - Chasing Cars (Eyes Open, 2006)
2. Snow Patrol - Called Out in the Dark
(Fallen Empires, 2011)
3. Florence and the Machine - Rabbit Heart (Raise It Up)
(Lungs, 2009)
4. Florence and The Machine - What the Water Gave Me
(Ceremonials, 2011)
5. Yeah Yeah Yeahs - Runaway
(It's Blitz!, 2009)
6. Tracy Chapman - Fast Car
(Tracy Chapman, 1988)
7. Mała Czarna - Tulipany
(EP koncertowe, 2008)
8. Mała Czarna - Puls
(EP koncertowe, 2008)
9. Birdy - Skinny Love
(Birdy, 2011)
10. Birdy - Shelter
(Birdy, 2011)

Ludzie robią wielką różnicę [relacja z koncertu Bonsona]

Bo czasami jest tak, że koncert nie udaje się w 100%...


Co stanęło na przeszkodzie, żeby był to przyzwoity występ? Otóż, nastąpiło spore przeszacowanie - często przy prognozowaniu liczby obecnych osób bierze się pod uwagę frekwencję facebookową, która potrafi być... hmm, bardzo niemiarodajna. I tak było też tym razem - ponad 270 osób zapisanych na evencie, a w klubie może setka by się uzbierała... z ochroną i osobami za barem.
Czyżby dwie dyszki to była wygórowana cena za koncert samego Bonsona? Za słaba promocja? Za mały odstęp czasowy od poprzednich występów? A może wszyscy spłukali się po nietanim koncercie Tabasko dzień wcześniej? Powiecie, że frekwencja nie jest najważniejszym czynnikiem, a moim zdaniem jest właśnie cholernie ważna.
Bo pomijając już te wszystkie potencjalne powody mniejszego zainteresowania wydarzeniem, muszę przyznać, że był to najsłabszy z trzech warszawskich koncertów duetu Bonson/Matek, jakie dane mi było zobaczyć. Różnicę robiła właśnie ta publika. Czy to w Balsamie, gdzie Bonson występował jako gwiazda wieczoru, a sam event był dobrze wypromowany, czy też jako support przed Pezetem i Małolatem w 1500m2 - w obu tych przypadkach kluby były wypchane po brzegi ludźmi, którzy nieśli Bonsona, a ten na scenie robił ogień. Dziś, zarówno On, Jego hypeman (Orzeu lepiej w tej roli wypadał), jak i Matek wyglądali na lekko speszonych - ludzi było mniej niż się spodziewano, a też nie reagowali jakoś specjalnie energetycznie. Dziś robienie swojego, prezentowanie dobrego rapu to niestety było mało. Tak nieliczna, niemrawa publika musiała być mocniej angażowana, z ludzi wyciągać trzeba było maksa. Tego trochę mi zabrakło ze strony muzyków.
Kiepski początek mógł tez wynikać z przeciągającego się startu - to wiem po sobie samym, bo przychodząc na 22.00, byłem zmuszony przeczekać jeszcze godzinę w klubie, co jednak musiało zmulić. Nie byłem w tym chyba osamotniony, bo pozostałych ludzi nie rozkręciły z początku nawet takie hiciory jak Rok Później czy Mów Mi Bonson. Dopiero kiedy pod koniec zagrane zostały jeszcze raz, publika reagowała jak należy. No właśnie, tu znów lekki zarzut. Wiem, że był to koncert promujący (ponownie wydaną) płytę Historia Po Pewnej Historii, ale to wręcz grzech powtarzać z niej na koniec koncertu aż trzy utwory, kiedy ma się w dorobku świetne kawałki z wcześniejszych wydawnictw, nawet tych nielegalnych. Nie wypadłyby na pewno gorzej niż średnio przyjęty tego dnia numer z płyty Młodych Wilków czy zwrotka, którą Bonson nagrał na płytę Solara i Białasa. Oby kolejne koncerty były bardziej zróżnicowane pod kątem przygotowanego materiału..
Co zatem na plus? Na pewno wykonania kawałków O Mnie Się Nie Martw (który ja osobiście odkryłem na nowo) oraz Numeru Nieznanego, wyrastającego na największą koncertową petardę w dorobku Bonsona. Powtórzone Pan Śmieć, Mów Mi Bonson i Rok Później także nieźle wypadły i zostały nawet przyzwoicie odśpiewane w refrenach przez publikę.

Oczywiście nie był to zupełnie stracony wieczór i zupełnie zły koncert. Było średnio, ale większa w tym wina słabej frekwencji niż artysty. Wina zadeklarowanych (jeśli tak można nazwać facebookowe "wybieram się"), którzy w końcu w Urban Garden się nie pojawili. Wstydźcie się, kurwa! Bonson z Matkiem przez prezentowany poziom zasługują na więcej, znacznie więcej.

sobota, 7 kwietnia 2012

Audycja #10 z 02.04.2012: Koniec (Post) Rocka

Tego dnia wszystko przebiegło już zgodnie z założeniami audycji. Zaczęło się standardowo, modern-rockowym Shinedown, którego krążek Amaryllis gromadzi w sobie niesamowite pokłady energii i jest pozycją obowiązkową dla fanów. A w zasadzie jest nawet najlepszym albumem hard-rockowym z tych, które w tym roku się ukazały. Potem było coraz bardziej przestrzennie... 


Australijskie The Butterfly Effect, które nawiązuje bardziej do teorii chaosu niż filmu o tym samym tytule, oraz Brytyjskie Oceansize stały się swoistymi łącznikami między rockiem a post-rockiem. Przy okazji If These Trees Could Talk udało się zaprosić na ten i kilka innych post-rockowych koncertów, które niedługo odbywać się będą w Warszawie. Ciężko było mi nie puścić Mogwai - We're No Here, gdyż był to jeden z pierwszych kawałków, które tak mocno przyciągnęły mnie kiedyś do klimatów instrumentalnych. A zakończyliśmy jednym z moich prywatnych odkryć, które nigdy nie wybiło się nigdzie dalej (a być może już nawet nie istnieje). Ale Elements of Something Really Beautiful to kapela, która oprócz unikalnej, przydługiej nazwy (jakże to charakterystyczne dla post-rocka!) stworzyła jeden, ciekawy album: Hey Angel. A utwór My Life as Stardust to rzecz, która potrafi mocniej wbić się w głowę, posłuchajcie

1. Shinedown - Carried Away (Us and Them deluxe edition, 2005)
2. Shinedown - Unity
(Amaryllis, 2012)
3. The Butterfly Effect
- 7 Days (Final Conversation of Kings, 2008)
4. The Butterfly Effect - Worlds On Fire
(Final Conversation of Kings, 2008) 
5. Oceansize - Unfamiliar (Frames, 2007)
6. Oceansize - Commemorative 9/11 T-shirt
(Frames, 2007) 
7. If These Trees Could Talk - Rebuilding the Temple of Artemis (Above the Earth, Below the Sky, 2009)
8. Mogwai
- We're No Here (Mr Beast, 2006)
9. Elements of Something Really Beautiful
- My Life as Stardust (Hey Angel, 2007)

Dostępna jest już także youtube'owa playlista!

Niezbadany wulkan energii – wywiad z Hands Resist

Są przykładem zespołu kompletnie nieobecnego w polskim mainstreamie, podczas gdy ich utwory spokojnie mogłyby śmigać w rozmaitych rockowych stacjach radiowych. W ostatnim czasie wygrali studencki festiwal GAPA Rock, nagrali długogrający album, teraz szykują się do nagrania teledysku. A do tego ich koncerty to szalona energia sceniczna oraz nieprzewidywalna, zwariowana integracja z publiką. Polska kapela, którą warto znać, mimo że nie ma za sobą wielkiej wytwórni i tysięcy sprzedawanych płyt. Jeszcze.

Hands Resist
Hubert "Variath" Traczyk - gary
Olek "Olo" Kosacki - wiosło #1
Karol Kawka - wiosło #2
Jacek "Jajco" Marek - grube struny
Michał "Yogi" Traczyk - glosowe struny


Ja: Spotykamy się prawie dwa miesiące po wygranym przez Was festiwalu GAPA. Co się zmieniło od tamtego czasu? Wykrystalizowała się już w głowach wizja teledysku, który był nagrodą za zwycięstwo na tym przeglądzie? Kiedy możemy się spodziewać gotowego klipu?

Olo: Scenariusz został dopasowany do tekstu. Do teledysku zaprosiliśmy wokalistkę CF98 – Karcię, oraz sekcję dętą z zespołu The Mugshots, którzy udzielają się w piosence „Wszystko to, co mam”, bo do tej piosenki będzie kręcony klip.
Karol: Ustaliliśmy też, że oprócz fabuły częścią teledysku ma być gruba impreza. Teledysk będziemy kręcić w kwietniu.

GAPA to był Wasz pierwszy wygrany festiwal?

Olo: Festiwal GAPA to pierwszy wygrany przez nas konkurs, wcześniej braliśmy udział np. w Pepsi Rock Battlefield w Hard Rock Cafe. Nigdy nie mieliśmy szczęścia do konkursów, wspomniany Pepsi Rock przegraliśmy 20 smsami! (śmiech)

To zacznijmy od podstaw: czym jest Hands Resist, jaką muzę gracie?

Olo: Określenie „melodyjny hardcore/punk” jest najbliższe temu, co gramy, aczkolwiek nie chcemy zostać zaszufladkowani. Jest u nas dużo melodii, większość muzyki utrzymana w konwencji punk rockowej, jest trochę hardcore’u w niektórych momentach. Staramy się, aby nasza muzyka nie była tak prosta, jak „klasyczny” punk rock, ale nie chcemy też przesadzić w drugą stronę.

W Internecie można znaleźć Wasze utwory śpiewane zarówno po polsku, jak i po angielsku. Wiadomo, że każda opcja ma swoje plusy i minusy, zdecydowaliście się już na jedną?

Karol: Na naszej pierwszej płycie teksty będą po polsku. Zespołom w naszym kraju śpiewanie po angielsku nie zawsze wychodzi na dobre, różnie to bywa. Mi osobiście nasze teksty się podobają.
Olo: Był pomysł, żeby drugą płytę (która już powoli powstaje na próbach) nagrać również po angielsku, żeby było łatwiej o granie gdzieś poza granicami kraju… Zobaczymy.

Co Was odróżnia od tysięcy innych młodych zespołów na polskiej scenie muzycznej?

Olo: Żaden zespół nie ma takiego basisty jak Jajco! (śmiech)

Najzabawniejsza, najdziwniejsza historia jaka zdarzyła się Wam przy okazji grania koncertu?

Olo: Ostatnio nasz basista zszedł ze sceny i graliśmy bez niego…
Karol: …powiedział, że zawsze chciał posłuchać swojego zespołu na żywo.

Żyjecie muzyką czy z muzyki?

Olo: Z muzyki to żaden z nas nie żyje…
Karol: …to znaczy ja po części, bo udzielam lekcji gry na gitarze.
Olo: Utrzymywać się z muzyki jest ciężko, ale jakby się już udało, to według mnie trzeba uważać, żeby nie zrobić z tego podejścia stricte jak do pracy, bo traci się zajawkę i radość jaką ma się z grania.
Karol: W Polsce ciężko jest zarabiać na muzyce, a co dopiero z niej „żyć”. Trzeba zawsze pamiętać, żeby mieć jakieś dodatkowe źródło dochodu. Niektórzy z nas się uczą, niektórzy pracują i muzyka jest póki co naszym hobby. Nikt na wielką kasę parcia nie ma, ale fajnie by było grać i mieć z tego jakieś pieniądze.

Perspektywy na przyszłość? Czego oczekujecie po projekcie Hands Resist w perspektywie kolejnych lat? Czy nie wybiegacie tak daleko w przyszłość i skupiacie się na najbliższych miesiącach?

Olo: Robimy wszystko, żeby grać jak najlepiej i mamy nadzieję, że kiedyś będziemy bardziej rozpoznawalni. Pytanie tylko, czy ze sobą tyle wytrzymamy (śmiech).
Karol: Wszystko się okaże po wydaniu płyty. Ja nie mam jakichś bardzo wielkich oczekiwań, ale gdy wydamy płytę, to zobaczymy jak spodoba się ludziom, jak będzie z propozycjami koncertów itd.

Jak wygląda proces tworzenia? To bardziej obieranie jednej zgodnej drogi czy ciągłe ścieranie się?

Karol: Nasz zespół to pięć totalnie różnych osób, każdy ma swoje pomysły i podejście, pomimo, że słuchamy bardzo podobnej muzyki, są drobne szczegóły na temat których potrafimy długo dyskutować, a czasem nawet się posprzeczać. Ale z reguły jest tak, że wszyscy mają w miarę podobne zdanie. Staramy się przy pracy nad drugą płytą dobierać kawałki, które stworzą jak najspójniejszy materiał.
Olo: Każdy z nas ma swoje zdanie, swoje podejście i szanujemy siebie nawzajem. Często musimy wybierać po prostu przez głosowanie.
Karol: Mamy już ze dwie dłuższe trasy przejechane, znamy się dosyć dobrze, w różnych stanach świadomości… Także myślę, że jesteśmy dobrze zgrani. Ale tarcia muszą wszędzie występować. Jakbyśmy się nie ścierali, to ta muzyka byłaby pewnie nudna.

Czego mogą się spodziewać po Waszej nowej płycie wieloletni fani oraz osoby, które z Hands Resist zetkną się po raz pierwszy?

Karol: Mamy dużo różnorodnych inspiracji, ale nasze kawałki wyróżnia przede wszystkim to, że są łatwe do zanucenia.
Olo: Ci, którzy nas znają, to nas znają, więc wiedzą, czego się spodziewać, a nowi słuchacze puszczą płytkę i też im się spodoba (śmiech). Ostatnio puszczałem paru znajomym, którzy powiedzieli, że jest to fajne mocne granie, ale na płycie są też utwory, które mogą wpaść w ucho ludziom nie słuchający na co dzień punk rockowej muzyki. Tak jak np. kawałek, do którego będziemy robili teledysk. („Wszystko to, co mam”)
Karol: Na pewno każdy na tej płycie znajdzie coś dla siebie.

Jak trudno jest znaleźć młodemu zespołowi w Polsce wydawcę? Jakiego wsparcia konkretnie oczekujecie?

Olo: Nie jest łatwo i byliśmy na to przygotowani.
Karol: W Polsce jest bardzo dużo zespołów, które nie są znane, a grają muzykę na naprawdę wysokim poziomie. Nie rozumiem tego, że nie mogą się gdzieś wybić dalej. W naszym kraju promuje się zespoły o naprawdę wątpliwej wartości artystycznej. Jest dużo świetnych polskich zespołów, które poznałem choćby już podczas gry w Hands Resist, poprzez wspólne koncerty i środowisko. Generalnie ciężko jest znaleźć wydawcę, na razie wysłaliśmy do kilku wytwórni promocyjne egzemplarze płyty i czekamy na jakieś odpowiedzi.
Variath: Jest garstka zespołów, które grają podobną do nas muzykę, ale nie ma wytwórni, która wydawałaby stricte takie brzmienia. Z reguły większe wytwórnie nie biorą pod skrzydła punk rockowych zespołów, bo uważają, że to się nie sprzeda, a jak się nie sprzeda, to po co w to ładować pieniądze? Niestety króluje tu podejście czysto „biznesowe”. Muzyką punk rockową są zainteresowane raczej mniejsze wytwórnie. Jest np. Antena Krzyku, która wydaje CF98, jest też Mystic Records, który wydaje sporo undergroundowych brzmień, może nie stricte punrockowych, ale „w okolicach”.
Olo: Jeżeli chodzi o wydanie płyty, to interesuje nas głównie wsparcie promocyjne wydawcy.
Karol: No bo co z tego, że płyta byłaby nawet w sklepach, skoro nikt by o niej nie wiedział? Zresztą promocja to klucz do wszystkiego, co zauważyliśmy na niektórych koncertach. Jeśli wydarzenie jest dobrze wypromowane, to zazwyczaj przychodzi mnóstwo osób, co widać było np. na koncercie w warszawskiej Hydrozagadce.
Variath: Ciekawostka: był ostatnio koncert hardcore’owy mojego znajomego. Koncert odbył się w niedzielę o godzinie 15 i przyszło 200 osób! Więc może to też jest jakiś pomysł, żeby robić koncerty o tak wczesnej godzinie. Oczywiście promocja jest najważniejsza :)

Wasze największe inspiracje?

Chórem: Rise Against!
Karol: Jajco cały czas powtarza, że chciałby na jednej scenie z Pennywise się znaleźć, nawet by dopłacił.

A co z łatką polskiego The Offspring, która gdzieś tam za Wami chodzi?

Variath: Dla mnie to jest w ogóle najlepsza łatka, jaka może być. Bardzo lubimy wszyscy ten zespół i to jest jedna z naszych głównych inspiracji. Wiadomo, że trzeba kreować swój styl, ale jakby mieli nas do kogoś porównywać, to zestawianie z The Offspring bardzo nas cieszy.

W dzisiejszych czasach kontakt z fanami jest bardzo ważny. Jak to wygląda u Was?

Olo: Cieszy nas to, że pomimo tego, że jeszcze nie wydaliśmy płyty – mnóstwo osób śpiewa piosenki na koncertach!  Myślę, że wystarczy przyjść na nasz koncert, raz czy drugi – i to się od razu „łapie”. Mamy do tego charyzmatycznego wokalistę, który zawsze ma dobry kontakt z fanami. Ostatnio przecież nawet basista zszedł ze sceny do ludzi, żeby się integrować z publiką (śmiech).

Jak się dzisiaj promuje bądź co bądź młody zespół, który dopiero walczy o fanów, obecność w mediach i popularność? Bez Facebooka chyba ani rusz…

Olo: Facebook to jest dzisiaj jedna z obowiązkowych spraw. Niemożliwe, żeby jakaś firma czy zespół istniały bez strony na tym portalu społecznościowym. Yogi (nasz wokalista) zajmuje się ogarnianiem naszego facebooka, często pisze posty, utrzymuje kontakt z fanami, wysyła różne ciekawostki.
Karol: Generalnie staramy się w każdy sposób zainteresować ludzi w internecie – z nowej płyty udostępniliśmy na YouTube jeden utwór - „Zza Zamkniętych Drzwi”, który poniekąd promuje ten krążek. A do tego dojdzie oczywiście za jakiś czas wspomniany klip promocyjny, do którego jest kręcony teledysk (utwór „Wszystko to, co mam”).

Czy oprócz sprzedaży fizycznych egzemplarzy macie zamiar udostępnić nową płytę w internecie za darmo?

Variath: Chcielibyśmy udostępnić za darmo cały album. Kto ma go kupić w wersji „fizycznej”, ten i tak kupi. Wiadomo, że nie zależy nam na kasie, tylko na tym, żeby jak najwięcej ludzi słuchało naszej muzyki. Gdy płyta będzie do ściągnięcia i na przykład - pobierze ją 100 osób, a kupi 50, to i tak będzie dobrze – w końcu te 100 dodatkowych osób pozna naszą muzykę. Może być tylko tak, że jakaś wytwórnia zabroni nam udostępniać płyty za darmo, wtedy trzeba będzie się jakoś dogadać.

Czego Wam życzyć tak na koniec?

Variath: Czego życzyć? Przede wszystkim fajnego wydawcy, który pomoże nam w promocji naszego debiutanckiego albumu. Mamy nadzieję, że już niedługo będziemy mogli podzielić się z naszymi fanami naszą muzyką prezentując im naszą płytę! Nie możemy się doczekać. Zapraszamy serdecznie wszystkich na nasze koncerty, oraz na stronę na facebooku, gdzie zawsze umieszczamy info nt tego, gdzie gramy, nowości itd. - http://www.facebook.com/Hresist . Pozdrawiamy wszystkich serdecznie!


Wywiad zarejestrowany dla Miesięcznika Kulturalnego I.PEWU.

Profesjonalnie dostarczona energia [relacja]

Występy na żywo mają w sobie niesamowitą moc, bo potrafią przekonać do konkretnego zespołu, płyty czy piosenki. I tak też było trochę w moim przypadku, kiedy wybierałem się na koncert Power of Trinity, nie będąc w 100% dobrze nastawionym do ostatniej płyty. Od koncertu minął tydzień, a krążek „Loccomotiv” praktycznie nie opuszcza mojego odtwarzacza.


Łódzka kapela jest swoistym ewenementem na skalę kraju, gdyż nikt tak nie łączy reggae’owych klimatów z rockowymi riffami. Dlatego nawet taka osoba jak ja, której raczej nie po drodze z muzyką reggae, znajduje już od kilku lat w ich twórczości coś dla siebie. Co prawda pierwsza płyta Power of Trinity – „11” nie odniosła wielkiego sukcesu komercyjnego, ale chłopaki z nawiązką odbili to sobie drugim krążkiem, Loccomotiv. Z początku ten materiał do mnie nie przemówił, ale dzięki poniedziałkowemu koncertowi udało się odkryć Power of Trinity na nowo i docenić progres, jaki wykonali od „11”. Kiedy pojawiłem się w Hard Rock Cafe, na scenie publiczność rozgrzewał jeszcze support w postaci StraightMinds. I trzeba przyznać, że stylistycznie pasowali do gwiazdy wieczoru: mogła zapaść w pamięć rockandrollowa forma i sceniczne zachowanie wokalisty. Potem, punktualnie, na scenie pojawili się panowie z Power of Trinity. W Warszawie z tym rozpoczynaniem koncertów o czasie jest tak sobie, więc zdecydowanie trzeba wyróżnić to na plus.

A sam koncert… Profesjonalnie dostarczona energia. Łódzki zespół przez grubo ponad godzinę zaprezentował fanom obecnym w Hard Rock Cafe mieszankę swoich obu płyt. Było różnorodnie, było energetycznie, było melodyjnie. Z perspektywy koncertowej utwory z pierwszego albumu wypadały nawet lepiej niż nagrania studyjne, z drugiego – porównywalnie. Tym niemniej Power of Trinity na żywo wytwarzają klimat naturalnie bliższy imprezowemu niż takiemu, gdzie tylko się stoi i sączy piwo. Dlatego zgromadzona licznie publiczność – o dziwo, w końcu to jednak poniedziałek – mniej lub bardziej żwawo poruszała się w rytm kolejnych utworów. Oczywiście wiele osób wyczekiwało na singlowe „Chodź Ze Mną”, które pozamiatało konkurencję na wielu listach rockowych, w tym i w tych najpopularniejszych stacjach radiowych. Na szczęście kapela swój największy hit zagrała prawie pod sam koniec. Jeśli czegoś miałbym się czepiać, to może nieudolnej interakcji wokalisty z ludźmi pomiędzy utworami. Można też było mieć kłopoty ze zrozumieniem tekstu, kiedy Jakub Kuźba śpiewał po angielsku… Ale pomimo tych małych minusów spisywał się znakomicie – jego wibrujący, charyzmatyczny wokal, to moim zdaniem esencja koncertów Power of Trinity.

Tzw. „syndrom pokoncertowy” ujawnił się u mnie bardzo szybko, gdyż tuż po wyjściu z klubu co kilka minut nuciłem sobie pod nosem melodię z utworu „Chodź Ze Mną”. I widzę już oczami wyobraźni, co może się dziać podczas tegorocznych juwenaliów w Warszawie, kiedy w podobny trans wpadnie dużo szersza widownia. Nieważne, że wielu ludzi zetknie się wtedy z Power of Trinity być może po raz pierwszy – Łodzianie udowodnili w poniedziałek, że są prawdziwą koncertową (lux)torpedą.


Tę i inne relacje możecie znaleźć także na stronie Radia Aktywnego.