piątek, 21 października 2011

Soczyście koncertowa jesień

Subiektywne zapowiedzi tego, co ciekawego można usłyszeć w Warszawie w ciągu nadchodzącego miesiąca. Co prawda sporo już fajnych imprez za nami, ale to nic w porównaniu do tego, co dopiero ma nadejść...


Kiedy: 22 października (sobota)
Co: Proximite (Małpa & Jinx), W.E.N.A., Pyskaty, Siwers/Tomiko, Te-Tris
Gdzie: Klub Tabu
Wjazd i szczegóły: 25/30 PLN. II urodziny Aptaun Records będą wyjątkowo huczne - wystąpi wielu świetnych raperów, w tym i TeT ze świeżutkim materiałem z płyty Lot 2011. Żałuję strasznie, że się tam nie pojawię.

Kiedy: 23 października (niedziela)
Co: Luxtorpeda + Charlie Monroe, NOKO, sun control device
Gdzie: Radio Luxemburg
Wjazd i szczegóły: 30/35 PLN. Koncert zapowiada się nieźle, bo Luxtorpeda wreszcie w Warszawie, a jednym z supportów jest NOKO. Ale czy to koncert wart aż 3 dych...

Kiedy: 25 października (wtorek)
Co: Coma
Gdzie: Hard Rock Cafe
Wjazd i szczegóły: 40/55 PLN. Impreza z cyklu Pepsi Rocks! present. Jeżeli cena poprzedniego gigu była wygórowana, to co powiedzieć o jednej Comie (nawet bez supportu)? Cenią się chłopaki.

Kiedy: 28 października (czwartek)
Co: Łona & The Pimps
Gdzie: Hydrozagadka
Wjazd i szczegóły: 25/30 PLN. Łona z żywymi instrumentami na scenie. Byłem bardzo na tak, ale nowy album Łoniaka nie specjalnie mnie przekonuje do targania swojego tyłka na drugą stronę Wisły. Co nie znaczy, że nie może być fajnie.

Kiedy: 4 listopada (piątek)
Co: Chada i goście
Gdzie: Fort United 22
Wjazd i szczegóły: 25/30 PLN. Wielu szacownych gości pojawi się na scenie oprócz Chady, w tym Eldo, Mes, Sokół i wielu innych. Będzie też sporo supportów, więc nie wiadomo tak naprawdę, kiedy gwiazda wieczoru zacznie...

POLECANE
Kiedy: 9 listopada (środa)
Co: Dorena + Lora Lie
Gdzie: Klubojadalnia Eufemia
Wjazd i szczegóły: 20 PLN. Kolejny post-rockowy zespół z północy Europy w naszym kraju. Doświadczenie uczy, że nie warto omijać takich koncertów. Zapowiada się muzyczna uczta dla uszu, support w postaci Lora Lie powinien być bardzo smaczną przystawką.

Kiedy: 12 listopada (sobota)
Co: Tides From Nebula + New Century Classics, Licorea
Gdzie: Progresja
Wjazd i szczegóły: 25/35 PLN. Co tu dużo mówić: bezkonkurencyjni jeśli chodzi o post-rock w Polsce, od wydania nowego albumu zagrali w Warszawie jedynie jako support Deftonesów... Szkoda tylko, że to znajdująca się na końcu świata Progresja, no ale widocznie takie poświecenie od fanów jest wymagane.

Kiedy: 13 listopada (niedziela)
Co: CF98, Hands Resist, Maypole
Gdzie: Hydrozagadka
Wjazd i szczegóły: 15 PLN. Klimaty spod znaku pop-punk i melodic hardcore. Specyficzne zespoły, specyficzna publika. Masa dobrej muzy i fajnych emocji. Warto się wkręcić.

Kiedy: 19 listopada (sobota)
Co: Modestep
Gdzie: M25
Wjazd i szczegóły: 40/59 PLN. Klimaty imprezowe. Sporo dubstepu, elektroniki, syntetyzatory, wizualizacje. Oj, będzie się działo.

Kiedy: 20 listopada (niedziela)
Co: My Riot + Obscure Sphinx
Gdzie: Stodoła
Wjazd i szczegóły: 35/42 PLN. Będzie i materiał z krążka My Riot, pojawią się też kawałki Sweet Noise. Nie wiem, co tam robi Obscure Sphinx, które muzycznie średnio pasuje do nowego projektu Glacy. Ciekawe, czy Rychu się pojawi...

czwartek, 6 października 2011

Subiektywna biografia Oceanu


 Ocean (początkowo Maciek Wasio Band) powstał w 2001 roku we Wrocławiu. Nie udają Comy ani Dody, ich muzyki nie można usłyszeć w każdej stacji radiowej, a tyłki pokazują tylko w wybranych. Ale grają solidnego rocka, który przynosi im radość, niezależnie od zdania fanów (których notabene bardzo sobie cenią).

Ich twórczość można podzielić na dwa etapy. Pierwszy rozpoczął się na płycie „12”. Panowie praktycznie zawsze mieli tendencję do nazywania rzeczy po imieniu, dlatego kolejny krążek miał tytuł „Depresyjne Piosenki o Niczym”. Już te dwa albumy sporo o Oceanie mówiły. Ocean był niepokorny. Ocean był muzycznie niejednorodny. Ocean potrafił zagrać niesamowicie delikatnie i smutno lub wykrzyczeć ostro najgorszą prawdę. Ocean był szczery. Ocean nagrywał na każdą płytę po 12 piosenek... Nie inaczej było z wydawnictwem „Niecierpliwy Dostaje Mniej”. Fani dostali do tego momentu najbardziej przebojowy materiał, płytę z hiciorami, które można było sobie z przyjemnością nucić pod prysznicem. A potem na jakiś czas zawiesili działalność.

Wrócili mocniejsi w roku 2009. Zaskoczyli fanów wręcz pop rockowym materiałem, wydając płytę „Cztery”. Część ludzi mówiła, że to nie jest już ich Ocean, część pokochała tę trochę lżejszą wersję zespołu. A prawda była taka, że kapela nie zeszła poniżej pewnego poziomu, odnajdując się doskonale w tej stylistyce i tworząc wpadający w ucho materiał. Przekonywali o tym, jeżdżąc z gitarami akustycznymi po wszystkich empikach w kraju. Wszystko to, włącznie z setkami koncertów w całym kraju i niewiele mniejszą liczbą zmian składu zespołu, prowadziło do historii najnowszej. W 2011 roku Ocean wydał album „Wojna Świń”, który charakteryzuje się tym, iż nie powstała o nim ani jedna negatywna recenzja. Teraz, mówiąc o stylu zespołu, nie można się obyć bez słów „szorstki, surowy, agresywny, chropowaty, oryginalny, nietypowy, odważny, brudny, bezkompromisowy”. I faktycznie każde z tych określeń nowej płycie pasuje. Połączenie pracy Vance’a Powell'a, Richarda Dodd'a oraz całego Oceanu sprawiło, że pod wszystkimi krytykami ugięły się kolana, a grupa może godnie świętować swoje 10-te urodziny. Obecnie robią to (jako trio – bez Michała Grymuzy) w najlepiej znany dla siebie sposób - koncertując i powoli myśląc nad nagraniem kolejnej płyty o roboczym tytule Świnki Trzy.

Wybrać jeden utwór na zaprezentowanie ich twórczości nie sposób. Zatem poniżej są trzy:

"Tobie" (Depresyjne Piosenki o Niczym):

"Czas by krzyczeć" (Cztery):

"Którędy do Ciebie Iść" (Wojna Świń):

środa, 5 października 2011

Płytowe podsumowanie: wrzesień

Mamy już październik, za oknem coraz ciemniej, pora więc podsumować krótko, jakie płyty wydane we wrześniu warto sprawdzić. A jakie niekoniecznie.


Allele - Next to Parallel
Zespół, który dostarczył już takie hity jak Stitches czy Closer to Habit, wraca z nowym krążkiem. Na razie jednak jakoś cała płyta mi się zlewa. Z drugiej strony to nadal solidne, alternative rockowe brzmienie. Allele się zawsze dobrze słuchało.

Evidence - Cats & Dogs
Co tu dużo mówić: im dłużej słucham tego albumu, tym bardziej mi się podoba. Jest to prawdopodobny kandydat do kolejnej recenzji. Mnóstwo świetnych podkładów, fajne flow Evidence'a. Klasa.

J. Cole - Cole World: The Siddeline Story
W zasadzie mógłbym skopiować powyższy opis. Z tą jedną różnicą, iż w przypadku J. Cole'a mamy do czynienia z dopiero debiutanckim wydawnictwem! Chłopak stawiał pierwsze kroki pod czujnym okiem Jay-Z, dogrywał featuringi na różne płyty, ma na koncie świetny mixtape wydany w 2010 roku... Teraz atakuje ze swoim pierwszym LP, w dodatku prawie w całości wyprodukowanym właśnie przez niego samego.

Kerrang! presents Nirvana: Nevermind Forever
To co jest najciekawsze na płycie z coverami Nirvany, jest już na samym jej początku. Nie można przejść obojętnie obok Smells Like Teen Spirit w wykonaniu Arcane Roots - numer nieźle kopie tyłek, zachowując jednocześnie ten swój oryginalny pierwiastek. Z pozostałymi już tak świetnie nie jest, ale można sobie zawsze dzięki temu odświeżyć twórczość legendy grunge'u.

Łona & Webber - Cztery i Pół
To nic nie znaczy - chciałoby się powiedzieć, kiedy usłyszałem ten genialny kawałek, a potem zapoznałem się z resztą płyty. Nie dosyć dogłębnie, potwierdzam. Ale, cholera, coś ciężko to przychodzi. Może to przez te surowe, minimalistyczne podkłady i czasem dziwne refreny? Będę w każdym razie próbował się przekonać do tego materiału.

My Riot - Sweet Noise
Wiązałem z tym krążkiem spore nadzieje - że umili mi oczekiwanie na podobny klimatycznie nowy Korn. I tutaj rozczarowanie. Współpraca Glacy z breakbeatowym producentem, Hackerem zapowiadała się co najmniej interesująco, a tu... Poza może pojedynczymi numerami jest jakoś mało energii, mało mocy w tym wszystkim. Z 16 kawałków można byłoby się ograniczyć do 8 i nie byłoby wielkiej różnicy.

Staind - Staind
Pierwsza recenzja na tym blogu. Koła na nowo nie wynaleźli, ale w fajny sposób udowodnili, że nadal mają w sobie tę mroczniejszą stronę. Najlepsza płyta Staind od kilku lat.

Red Hot Chilli Peppers - I'm With You
Wyjątkowo w zestawieniu pojawia się płyta, której nie słyszałem w całości. Usłyszałem za to kilka pozytywnych opinii na jej temat, a mnie z kolei spodobał się jeden z utworów umieszczonych jako pierwszy w internecie. Ja się osobiście niedługo za ten krążek wezmę i napiszę, jak to rzeczywiście jest z nowymi Papryczkami.
 
David Guetta - Nothing but the Beat
Wydana co prawda pod koniec sierpnia, ale spokojnie można ją podciągnąć do podsumowania. Jestem rozdarty na pół. Z jednej strony znajdują się na płycie murowane hity (Where Them Girls At, Little Bad Girl, Lunar), ale z drugiej przeważająca większość jest TYLKO dobra.

Machine Head - Unto the Locust
Pierwsze wrażenia: było, było, było. Drugie wrażenia: niby to ten sam Machine Head, co na innych płytach, ale jednak inny. Obecnie jestem na etapie: na jesień będzie jak znalazł, momentami jest nieźle. Warto zwrócić uwagę na świeeetny Locust.

Snow Patrol - Called Out in the Dark EP
Na razie to tylko czteroutworowa EPka zwiastująca nowe wydawnictwo. Z początku kompletnie nie podchodziło mi elektroniczno rockowe (popowe?) oraz idące w kierunku indie brzmienie, przypominające raczej White Lies czy Muse (zatrzymałem się na Snow Patrol z czasów Eyes Open). Bardzo powoli, ale jednak przyswaja się.

niedziela, 2 października 2011

Crossfade - We All Bleed

Nowy album amerykańskiej formacji Crossfade miał premierę jeszcze przed wakacjami, 21 czerwca, ale ciężko byłoby go pominąć. Dla fanów alternative rocka zza Oceanu jest to pozycja obowiązkowa, a według mnie może i jedna z lepszych płyt tego roku.

Na trzeci krążek fani zespołu musieli czekać prawie przez 5 lat. W tym czasie sporo się na świecie zmieniło, a konkretnie z roku na rok mieliśmy coraz mniej ciekawych płyt w tym gatunku. Panowie z Crossfade wydają się jakby zamrożeni w czasie, gdyż wracają z muzą, która jakościowo przenosi nas z powrotem do początku tego wieku, kiedy to wychodziło sporo świetnych produkcji spod szyldu alternative.

Przygoda z We All Bleed zaczyna się niewinnie, od singlowego Killing Me Inside. Jest to typowy numer do zagrania w radiu - z idealnie wyważoną porcją riffów i melodii. Potem jest już trochę bardziej nietypowo. Mamy kilka bardzo energetycznych refrenów jak np. w Lay Me Down czy Prove You Wrong. Urzeka dopracowanie - zwłaszcza w tym drugim utworze wydaje się, że każdy pojedynczy dźwięk jest bardzo przemyślany i świetnie współgra z całością. Z drugiej strony na płycie znajdziemy również kawałki spokojniejsze: zarówno I Think You Should Know, jak i Open Up Your Eyes umieszczone są między utworami mocniejszymi, balansując emocje na płycie.

Crossfade zrobił cudowną rzecz, która jest często jednym z większych grzechów bandów alternative rockowych - nie mamy tutaj za grosz monotonii. Nowy album to nie 10 utworów, z których ciężko którekolwiek od siebie odróżnić, a zbiór różnorodnych kompozycji. Jedną z najbardziej zaskakujących jest pseudo-ballada Dear Cocaine. Świetny pomysł na utwór, dobrze napisane pod to słowa oraz zmiany melodyczne zdecydowanie ją wyróżniają na tle innych piosenek. Innym numerem, który mnie całkowicie porwał, jest tytułowe We All Bleed. Jest to mroczniejsza strona Crossfade i zarazem chyba najlepszy refren na płycie. Najbardziej zaskakuje jednak kompozycja zamykająca album, Make Me A Believer. Jak na warunki tej stylistyki - utwór szalony, bo aż 10-minutowy. Piosenka ma wręcz progresywny charakter, z ciągle zmieniającymi się motywami i tempem. 

Mówiąc szczerze, nie spodziewałem się niczego po tej płycie. A dostałem bardzo solidny materiał, świetne brzmienie, dużo energii. Najlepszy. Album. Alternative. Hard. Rock. 2011. So far.

Ocena: 4.5/5
Liczba szatanów: 2/5
Tracklista:
1. Dead Memories
2. Killing Me Inside
3. Prove You Wrong
4. Lay Me Down
5. Dear Cocaine
6. Suffocate
7. I Think You Should Know
8. We All Bleed
9. Open Up Your Eyes
10. Make Me A Believer


Tytułowy utwór z albumu Crossfade:

sobota, 1 października 2011

Diabelska skala

W przypadku recenzji oprócz samej oceny płyty obowiązująca jest ilość szatanów. Co ona oznacza dla poszczególnych gatunków muzycznych?

Rock & metal
Tutaj jest to określić najprościej: 5 szatanów określa muzykę, gdzie rodzina i znajomi (w większości) będą posługiwali się zwrotami "czego ty słuchasz" i "weź to wyłącz". 1 szatan to tzw. radio rock (mainstream), czyli muzyka, która jest lub nadaje się do puszczania w rozgłośniach radiowych, to także różne pop rockowe rzeczy.

Hip hop
Tu jest troszkę trudniej. Oceniana będzie łatwość płyty w odbiorze. Czynnikami decydującymi o liczbie szatanów będą: język (np. inny niż polski i angielski może być przeszkodą), słownictwo oraz podkłady muzyczne (np. łatwo wpadające w ucho bity działać będą raczej na korzyść płyty).

House / electro / pop / drum'n'bass
Od tych mainstreamowych granych na każdych imprezach (1 diabeł) po schizowe, bardziej niszowe i mniej przystępne dźwięki (5 diabłów).


Mniejsza ilość szatanów nie świadczy o gorszej jakości płyty. Od tego jest ocena ogólna.