niedziela, 14 października 2012

Pezet nie rozwalił, Stodoły nie spalił [relacja]

Cieszę się, że nie znam Pezeta osobiście. Z reguły ciężej wytknąć znajomemu, że coś spieprzył, a kilka takich rzeczy mam na wątrobie od wczoraj. Te zarzuty wynikają głównie z tego powodu, że Paweł po prostu przyzwyczaił do wysokiego poziomu swoich koncertów.




    Zdziwił przede wszystkim dobór kawałków na koncert w Stodole. Kiedy poleciał Slang 2 pewnie nie tylko mi przyszło do głowy "ej, ale fajnie byłoby, gdyby najpierw Pezet zagrał ten z Klasycznej, a potem nowy". Podobnie miałem z Senioritą, po której mogłoby polecieć Supergirl... Oba kawałki co prawda były, ale nie tuż po sobie. Osobiście zabrakło mi takich numerów jak Spis Cudzołożnic, Shot Yourself czy P-Z. Wyobrażacie sobie, jakim urozmaiceniem byłby rap Pezeta pod akustyczną gitarę razem z Bednarkiem na scenie? Albo otwierające nową płytę P-Z, które ma potencjał, żeby być koncertową petardą? Kawałek studyjnie dynamiczniejszy od większości Muzyki Rozrywkowej. Swoją drogą myślałem, że go właśnie zagrają na bis, kiedy Theodor podburzył publikę do krzyczenia "Pe-Zet". W sumie to normalne w przypadku Pawła, który ma tyle świetnych kawałków, że nie zmieści wszystkich w trakcie 90 koncertowych minut. Ale Byłem MUSI  się pojawić, jeśli promowane jest Radio Pezet. To najlepszy kawałek z tego albumu i jego nieobecność jest niewytłumaczalna. Swoją drogą dziwne też, że nie usłyszeliśmy w Stodole Jestem Sam... Setlista to pierwsza skopana rzecz na tym koncercie.
    Drugą były aranżacje. Do teraz zachodzę w głowę, dlaczego Nie Jestem Dawno z mocnym refrenem wypadło żywiej niż Noc i Dzień. Co innego nowa aranżacja utworu, co innego zabranie mu nastrojowego charakteru lub energii. Tej zabrakło na niektórych bardziej żwawych kawałkach, pamiętam przecież z gigu w 1500m2 Dopaminę, która rozkurwiała sufit! W Stodole z energią w niektórych kawałkach było różnie, choć może to wina...
    ...nie najlepszego nagłośnienia. I tu wina leży niekoniecznie po stronie wykonawcy. Otóż mieliśmy na scenie DJ'a, Auera, perkę, bas, Pezeta, Malolata i wspomagającego ich Mormona. Najgorzej było w momencie, gdy wszyscy trzej rapowali/krzyczeli w tym samym czasie, zagłuszając wszystko pozostałe. Z miejsca, w którym stałem (mniej więcej środek klubu), w kawałkach z Radia Pezet moje uszy atakował jeden, wielki hałas. Poczułem się trochę jak dziadek, który narzeka na obecną młodzież za to, jakiej to ona głośnej i niezrozumiałej muzyki słucha. Lepiej było natomiast, kiedy raperzy się nie odzywali, wtedy można było usłyszeć dobrze perkę, bas czy bit. Problem nie był już tak uciążliwy przy starszych, prostszych do zrealizowania numerach. I w sumie mam to w dupie, czy to wina artysty, czy klubu. Kiedy idę na koncert, oczekuję, że obie strony dogadały się nie tylko do rozpiski godzinowej i honorarium, ale także i co do optymalnego ustawienia sprzętu. A z opinii różnych ludzi po koncercie wynika, że to chyba nie wyszło.

    Oczywiście, były też plusy - nikt mi nie zasłaniał sceny, a sam koncert był sto razy lepszy niż freestyle prowadzącego, Theodora (serio, za energię propsy, ale freestyle mógł sobie darować). Zabrakło jednak fajerwerków. Skoro był to koncert promujący nową płytę, i to w rodzinnym mieście Pezeta, skoro wybrano wielki klub i ustalono dość wysoką cenę biletów... to spodziewałem się czegoś więcej. Nie było ani jednego featuringu, ani niespodzianki w stylu tej dodatkowej zwrotki do Supergirl (notabene chyba najciekawszej)... Na plus na pewno małe zaskoczenie w postaci zakończenia gigu Re-fleksjami. I takich małych plusów było więcej, ale tym razem nie przeskoczyły one minusów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz