sobota, 14 kwietnia 2012

Ludzie robią wielką różnicę [relacja z koncertu Bonsona]

Bo czasami jest tak, że koncert nie udaje się w 100%...


Co stanęło na przeszkodzie, żeby był to przyzwoity występ? Otóż, nastąpiło spore przeszacowanie - często przy prognozowaniu liczby obecnych osób bierze się pod uwagę frekwencję facebookową, która potrafi być... hmm, bardzo niemiarodajna. I tak było też tym razem - ponad 270 osób zapisanych na evencie, a w klubie może setka by się uzbierała... z ochroną i osobami za barem.
Czyżby dwie dyszki to była wygórowana cena za koncert samego Bonsona? Za słaba promocja? Za mały odstęp czasowy od poprzednich występów? A może wszyscy spłukali się po nietanim koncercie Tabasko dzień wcześniej? Powiecie, że frekwencja nie jest najważniejszym czynnikiem, a moim zdaniem jest właśnie cholernie ważna.
Bo pomijając już te wszystkie potencjalne powody mniejszego zainteresowania wydarzeniem, muszę przyznać, że był to najsłabszy z trzech warszawskich koncertów duetu Bonson/Matek, jakie dane mi było zobaczyć. Różnicę robiła właśnie ta publika. Czy to w Balsamie, gdzie Bonson występował jako gwiazda wieczoru, a sam event był dobrze wypromowany, czy też jako support przed Pezetem i Małolatem w 1500m2 - w obu tych przypadkach kluby były wypchane po brzegi ludźmi, którzy nieśli Bonsona, a ten na scenie robił ogień. Dziś, zarówno On, Jego hypeman (Orzeu lepiej w tej roli wypadał), jak i Matek wyglądali na lekko speszonych - ludzi było mniej niż się spodziewano, a też nie reagowali jakoś specjalnie energetycznie. Dziś robienie swojego, prezentowanie dobrego rapu to niestety było mało. Tak nieliczna, niemrawa publika musiała być mocniej angażowana, z ludzi wyciągać trzeba było maksa. Tego trochę mi zabrakło ze strony muzyków.
Kiepski początek mógł tez wynikać z przeciągającego się startu - to wiem po sobie samym, bo przychodząc na 22.00, byłem zmuszony przeczekać jeszcze godzinę w klubie, co jednak musiało zmulić. Nie byłem w tym chyba osamotniony, bo pozostałych ludzi nie rozkręciły z początku nawet takie hiciory jak Rok Później czy Mów Mi Bonson. Dopiero kiedy pod koniec zagrane zostały jeszcze raz, publika reagowała jak należy. No właśnie, tu znów lekki zarzut. Wiem, że był to koncert promujący (ponownie wydaną) płytę Historia Po Pewnej Historii, ale to wręcz grzech powtarzać z niej na koniec koncertu aż trzy utwory, kiedy ma się w dorobku świetne kawałki z wcześniejszych wydawnictw, nawet tych nielegalnych. Nie wypadłyby na pewno gorzej niż średnio przyjęty tego dnia numer z płyty Młodych Wilków czy zwrotka, którą Bonson nagrał na płytę Solara i Białasa. Oby kolejne koncerty były bardziej zróżnicowane pod kątem przygotowanego materiału..
Co zatem na plus? Na pewno wykonania kawałków O Mnie Się Nie Martw (który ja osobiście odkryłem na nowo) oraz Numeru Nieznanego, wyrastającego na największą koncertową petardę w dorobku Bonsona. Powtórzone Pan Śmieć, Mów Mi Bonson i Rok Później także nieźle wypadły i zostały nawet przyzwoicie odśpiewane w refrenach przez publikę.

Oczywiście nie był to zupełnie stracony wieczór i zupełnie zły koncert. Było średnio, ale większa w tym wina słabej frekwencji niż artysty. Wina zadeklarowanych (jeśli tak można nazwać facebookowe "wybieram się"), którzy w końcu w Urban Garden się nie pojawili. Wstydźcie się, kurwa! Bonson z Matkiem przez prezentowany poziom zasługują na więcej, znacznie więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz