sobota, 7 kwietnia 2012

Profesjonalnie dostarczona energia [relacja]

Występy na żywo mają w sobie niesamowitą moc, bo potrafią przekonać do konkretnego zespołu, płyty czy piosenki. I tak też było trochę w moim przypadku, kiedy wybierałem się na koncert Power of Trinity, nie będąc w 100% dobrze nastawionym do ostatniej płyty. Od koncertu minął tydzień, a krążek „Loccomotiv” praktycznie nie opuszcza mojego odtwarzacza.


Łódzka kapela jest swoistym ewenementem na skalę kraju, gdyż nikt tak nie łączy reggae’owych klimatów z rockowymi riffami. Dlatego nawet taka osoba jak ja, której raczej nie po drodze z muzyką reggae, znajduje już od kilku lat w ich twórczości coś dla siebie. Co prawda pierwsza płyta Power of Trinity – „11” nie odniosła wielkiego sukcesu komercyjnego, ale chłopaki z nawiązką odbili to sobie drugim krążkiem, Loccomotiv. Z początku ten materiał do mnie nie przemówił, ale dzięki poniedziałkowemu koncertowi udało się odkryć Power of Trinity na nowo i docenić progres, jaki wykonali od „11”. Kiedy pojawiłem się w Hard Rock Cafe, na scenie publiczność rozgrzewał jeszcze support w postaci StraightMinds. I trzeba przyznać, że stylistycznie pasowali do gwiazdy wieczoru: mogła zapaść w pamięć rockandrollowa forma i sceniczne zachowanie wokalisty. Potem, punktualnie, na scenie pojawili się panowie z Power of Trinity. W Warszawie z tym rozpoczynaniem koncertów o czasie jest tak sobie, więc zdecydowanie trzeba wyróżnić to na plus.

A sam koncert… Profesjonalnie dostarczona energia. Łódzki zespół przez grubo ponad godzinę zaprezentował fanom obecnym w Hard Rock Cafe mieszankę swoich obu płyt. Było różnorodnie, było energetycznie, było melodyjnie. Z perspektywy koncertowej utwory z pierwszego albumu wypadały nawet lepiej niż nagrania studyjne, z drugiego – porównywalnie. Tym niemniej Power of Trinity na żywo wytwarzają klimat naturalnie bliższy imprezowemu niż takiemu, gdzie tylko się stoi i sączy piwo. Dlatego zgromadzona licznie publiczność – o dziwo, w końcu to jednak poniedziałek – mniej lub bardziej żwawo poruszała się w rytm kolejnych utworów. Oczywiście wiele osób wyczekiwało na singlowe „Chodź Ze Mną”, które pozamiatało konkurencję na wielu listach rockowych, w tym i w tych najpopularniejszych stacjach radiowych. Na szczęście kapela swój największy hit zagrała prawie pod sam koniec. Jeśli czegoś miałbym się czepiać, to może nieudolnej interakcji wokalisty z ludźmi pomiędzy utworami. Można też było mieć kłopoty ze zrozumieniem tekstu, kiedy Jakub Kuźba śpiewał po angielsku… Ale pomimo tych małych minusów spisywał się znakomicie – jego wibrujący, charyzmatyczny wokal, to moim zdaniem esencja koncertów Power of Trinity.

Tzw. „syndrom pokoncertowy” ujawnił się u mnie bardzo szybko, gdyż tuż po wyjściu z klubu co kilka minut nuciłem sobie pod nosem melodię z utworu „Chodź Ze Mną”. I widzę już oczami wyobraźni, co może się dziać podczas tegorocznych juwenaliów w Warszawie, kiedy w podobny trans wpadnie dużo szersza widownia. Nieważne, że wielu ludzi zetknie się wtedy z Power of Trinity być może po raz pierwszy – Łodzianie udowodnili w poniedziałek, że są prawdziwą koncertową (lux)torpedą.


Tę i inne relacje możecie znaleźć także na stronie Radia Aktywnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz