wtorek, 27 listopada 2012

Wish somebody would tell me I’m fine... [relacja z Papa Roach]

fot. Kara Rokita/ www.kararokita.pl
Tego wieczoru nie byłem pewien niczego. Jak się nazywam, w jakim jestem stanie ani czy dotrę do domu w jednym kawałku. Do TAKICH szaleństw pod sceną porwać mnie potrafi już tylko kilka amerykańskich kapel. Wyczekuje się ich miesiącami, a potem przeklina potworne dzwonienie w uszach i nie najmądrzejsze zarządzanie siłami pod sceną. Jestem pewien, że jeszcze dwa takie koncerty Papa Roach i się przekręcę. 

Jednak jak czytam wypowiedzi ludzi na portalach społecznościowych, że był to najlepszy koncert w ich życiu, to zaczynam się poważnie zastanawiać: psychofani czy chodzą na gig 3 razy do roku? Było fajnie, ale nie przesadzajmy.

Jakość zabawy obniżała okropna duchota, gdyż po pierwszych czterech dynamicznych utworach osoby szalejące w środku nie miały już czym oddychać. Część zdjęła koszulki... Oj, chyba jednak napiszę ten tekst o głupich rzeczach, które robicie na koncertach, sami się prosicie. 
Progresja zdecydowanie nie podołała takiej masie ludzkiej, co zaobserwować można było nie tylko po saunie na sali, ale i jeszcze większym tłoku w drodze do szatni.

fot. Kara Rokita/ www.kararokita.pl
Znamienne było to, że brak powietrza także Shaddixowi dał się mocno we znaki - najbardziej na przedostatnim Dead Cell, gdzie frontman Papa Roach miał już trudności z zaśpiewaniem numeru. Przez cały koncert wyglądało to tak, jakby Karaluchy i ich fani zawarli nieformalny pakt, iż każda strona będzie próbowała udowodnić, kto lepiej bawi się na tej imprezie pomimo braku powietrza, dając z siebie totalnie wszystko. Wyszło na remis, po koncercie padali jedni i drudzy.

Po raz n-ty okazało się, że występ na żywo zmienia moją optykę co do numeru, którego do tej pory nie lubiłem. Uwielbiam to. Tym razem przekonałem się do Before I Die, głównie dzięki tak ogromnej różnicy między spokojnymi zwrotkami i mocno zagranymi refrenami. Do Scars nigdy przekonywać się nie musiałem, ale słuchając tego znów na żywo, odniosłem wrażenie, że żaden inny kawałek na tej planecie nie wyzwala w ludziach takiej dawki emocji. Zaskoczył z kolei lekko wstęp do Burn - jeszcze bardziej pulsujący, elektroniczny. Ciekawe, jak bardzo pójdą w tę stronę kolejną płytą i koncertami...

fot. Kara Rokita/ www.kararokita.pl
Dlaczego więc czuję niedosyt? Nie czułem tak dobrego kontaktu z zespołem, jak pamiętam to z koncertu w roku 2009. Może dlatego, że już za bardzo nie kupuję tekstów Jacoby'ego w stylu: "Jesteście najlepszą publiką, a to nasz najlepszy koncert". Nie wykluczam również, iż ten słaby kontakt wynikał ze skrajnego zmęczenia.
A może tak musi być? Tak jak z najnowszą płytą, kiedy muzycy mówią, że to najlepszy krążek w ich dorobku. I od nas zależy, czy będziemy w to ślepo wierzyć, czy nie.
A może trzeba rozumieć publikę w szerszym znaczeniu? Nie że my-polscy jesteśmy najlepsi, a po prostu że Papa Roach mają najlepszych fanów? (co z kolei też jest niemierzalne i nie ma żadnych podstaw logicznych). Ale w końcu muzyka ma generować emocje... więc skoro takie teksty wokalistów nadal powodują kisiel w majtkach fanów, którzy czują się w tym momencie mega wyjątkowi, to może to właściwa droga.

To już trzeci dzień syndromu pokoncertowego z Papa Roach w roli głównej. Podoba mi się ten stan, niech trwa. A za rok-dwa niech przyjeżdżają znów, bo, tak jak mówiłem, niewiele kapel wciąż zmusza mnie do takiego beztroskiego szaleństwa.




Setlista:
1. Still Swingin'
2. Silence Is the Enemy
3. ...To Be Loved
4. Getting Away With Murder
5. Forever
6. Lifeline
7. Where Did the Angels Go?
8. One Track Mind 

9. Before I Die
10. Scars
11. Leader of the Broken Hearts
12. Hollywood Whore
13. Kick in the Teeth
14. Between Angels and Insects

15. Burn
16. Dead Cell
17. Last Resort

2 komentarze:

  1. W odniesieniu do Twoich słów o tym, że tekst o najlepszej publice jest tani, wtórny i powtarzają to wszędzie. Zdecydowanie się z tym nie zgadzam, a słowa Shaddixa, które brzmiały tak 'I gotta tell you, I'm having a motherfucking blast and it's great to be back in Poland - my personal favourite place to fucking play on the planet is right here Warsaw!' o czymś zdecydowanie świadczą. Podkreślali to również w kilku wywiadach, że w Polsce gra im się najlepiej, a Woodstock to 'Ultimate PRoach show'.

    OdpowiedzUsuń
  2. O Woodstocku nawijają w każdym możliwym wywiadzie, ale nie widziałem w (zagranicznych!) wywiadach słów, że najlepiej gra im się w Polsce. Podaj linka, to pogadamy.

    Zbyt wielu artystów za często wygłasza kwieciste pochwały pod adresem kraju, w którym są, i koncertu, który właśnie grają. Nie postrzegam tego jako coś bardzo złego, ale biorę pod uwagę, że niesieni dużymi emocjami mówią podobne słowa także w innych krajach.

    OdpowiedzUsuń