Miuosh, Onar, Zeus. Ten ostatni wrócił na rapowy olimp
już w zeszłym roku dzięki świetnej płycie Zeus Nie Żyje, dwaj pierwsi dopiero
niedawno połączyli siły i stworzyli album, który przy pierwszych przesłuchaniach
zapowiada się bardzo obiecująco. Wszyscy trzej razem na jednym koncercie i to
za trzy dyszki? Współczynnik jakości do ceny był w tym przypadku aż nadzwyczaj
korzystny!
Jeszcze zanim zaczęły się koncerty headlinerów, dotarło do
mojej głowy głupie wrażenie, że mocno zawyżam średnią wieku na tym gigu. Czy to
ci raperzy docierają do tak młodych osób czy w pewnym wieku się wyrasta z
rapu...? Przy relacji z ostatniego koncertu Pezeta zastanawiałem się, gdzie podziała się prawdziwie rapowa, niepodrabialna publika. No właśnie była tu. Ta jedyna
subkultura, która w klubie na koncercie potrafi się bawić nie tylko w czapkach
i przydużych bluzach, ale i kolorowych kurtkach zimowych. Taka stylówwa
(której, jakby nie było, jestem częścią).
Kiedy Zeus z Joteste wbijali tego dnia na scenę przy aplauzie tłumu w głowie miałem szybki przebłysk wspomnień z koncertu z Radia Luxemburg ponad 2 lata temu, gdzie było może 40-50 osób pod sceną... Jak szybko można jedną płytą wdrapać się na raperski olimp – Zeus dzięki swojemu ostatniemu krążkowi wyszedł z frekwencyjnego piekła i teraz każdy jego koncert to pełny klub.
Sam piątkowy występ Zeusa był przekrojowy, z nastawieniem
oczywiście na ostatnią płytę, do której bardzo przyjemnie się wraca i która tak
naprawdę nigdy nie zdążyła mi się znudzić. Temu koncertowi niczego nie można
zarzucić – było tak wspaniale, jak miało być. Kiedy trzeba było, była
energia, kiedy trzeba było, była nostalgia. Kawałki zarapowane z właściwym dla
Zeusa i Joteste zaangażowaniem i ucieleśnieniem od lat promowanej filozofii -
Pierwszym Milionem. Jedyne, co odrobinę martwiło, to brak legendarnego (?) „W
dół” z debiutanckiego albumu czy „Gwiazd”, które zamykały płytę i zarazem także
poprzedni gig Zeusa w Warszawie.
Kamil zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko swoim występem, więc duet Miuosh & Onar nie miał aż takiego prostego zadania, występując później. Warszawiak już na początku koncertu poprosił publikę, żeby nie było wstydu przed gościem z Katowic. I nie było. Ba, momentami wydawało się, że Miuosh porywał ludzi mocniej niż gospodarz, Onar. Można to było o tyle łatwo porównać, że ten koncert był w zasadzie miksem trzech koncertów: dwóch solowych oraz tego promującego nowy album tych dwóch raperów: Nowe Światło. Mimo że był to dopiero dzień premiery płyty, to ludzie zaskakująco dobrze znali i przyjmowali nowe kawałki. Duża w tym zasługa fajnie pomyślanej promocji albumu i udostępniania na youtubie i profilach raperów codziennie po jednym numerze z płyty. Inna historia to to, że już przy pierwszych przesłuchaniach kawałki jak „W odpowiednim miejscu” czy „Sam” mocno wchodzą do głowy.
W zasadzie wszystko w tym występie było świetne: Onar grał
głównie kawałki z ostatnich dwóch solówek („Ja bym oszalał” i „To jest już
moje” cudownie uderzały w emocjonalny struny) i zwrotki z Płomienia 81, a Miuosh grał tak, jakby
był u siebie. Już dawno chciałem złapać założyciela Fandango Records live i
jego występ wyglądał dokładnie tak energetycznie, jak się spodziewałem.
Dodatkowym atutem był także gościnny wjazd na scenę Włodiego, który wykonał z
chłopakami „Miało mnie tu nie być”. Onar podsumował dzień później ten
koncert na facebooku jako świetną energię i prawie 2 godziny rapu (31
kawałków!). Niestety z końcówki musiałem się urwać i to jest jedyny minus
tego całego przedsięwzięcia. Koncert kończył się o 2 w nocy przy połowie
publiki... Ja rozumiem – dużo supportów, klimat imprezy i obsuwy to standard
hip hopowych eventów. Ale Zeus mógł zacząć godzinę wcześniej i Onar z Miuoshem
kończyliby wtedy koło 1 w nocy przy nadal pełnym klubie. Czemu tak się nie
stało - tego nie czaję.
Natomiast nawet to nie psuje ogólnego wrażenia z całego wydarzenia, które pomimo mojego ogromnego zmęczenia będę wspominał pozytywnie jeszcze długo jako jedno z najciekawszych w ostatnim czasie. Pozostaje jeszcze mieć nadzieję, że Zeus szybciutko do Warszawy wróci, bo mało który raper gra w tym momencie tak elektryzujące koncerty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz