piątek, 18 października 2013

Muzyka Koncertowa - relacja z Pezeta w Stodole




Na Pezecie byłem kilkanaście (dziesiąt?) razy, ale za każdym razem z równie wielkim entuzjazmem wybieram się na jego koncerty. Tym razem nie było inaczej, zwłaszcza, że ostatnio mocniej zaskoczyły w głowie kawałki z Radia Pezet i z dużą nadzieją na usłyszenie ich zmierzałem do Stodoły.


Kiedy wszedłem w tłum na przodzie, uderzyło mnie, że tam publika składa się w mniejszym stopniu z tych true-schoolowych słuchaczy w wielkich bluzach i czapeczkach, a większość to dziewczyny, i to sięgające mi do ramion... Nie było w tym jednak przypadku, gdyż publika Pezeta ewoluuje w podobnym stopniu, co jego muzyka. I mimo że setlista była różnorodna i solidnie wymieszana, to ten, kto nie jest wielkim fanem Radia Pezet, na koncercie mógł się poczuć co najmniej nieswojo - większość kawałków zagrana była w podobnej stylistyce co właśnie ostatni krążek rapera. Przyśpieszone tempo utworów, więcej było perkusji, basu i basów, a z kolei mniej słyszalne były oryginalne podkłady. Bardzo mocno uciekam od nazwania tej wersji koncertowej Pezeta "techno Pezetem", bo wiem, że zbuduje to w Waszych głowach negatywne skojarzenia, ale ten termin przez cały koncert gdzieś przewijał mi się w myślach. 

Abstrahując od małych wątpliwości co do aranżacji poszczególnych numerów, to... całkiem nieźle się na tym koncercie bawiłem. Dużo zapewne znaczył fakt, że był dobrze nagłośniony, zdecydowanie lepiej niż poprzedni mój raz na Pezecie w Stodole. To zawsze problematyczna sprawa, gdy przychodzi do nagłośnienia trzech wokali, kiedy Paweł, jego brat i hypeman rapują symultanicznie. Tym razem wyszło to bardzo zgrabnie.

Set, jak już wspomniałem, był urozmaicony - pojawiły się nawet nowsze nagrania jak "Nie muszę wracać" (stworzone na potrzeby akcji Reeboka z Jimkiem) czy "Ostatni track", który rzeczywiście zamknął koncert. Nie zabrakło wypiszczanej przez dziewczyny pod sceną „Supergirl” czy zawsze robiącego świetną atmosferę na żywo "Gdyby miało nie być jutra". Mało jednak było tego dnia klasyki i powagi - nie starczyło miejsca na "Nie jestem dawno" i "Refleksje". Mam nadzieję, że to tylko chwilowa rotacja, gdyż do tej pory jakoś nie wyobrażałem sobie koncertu Pezeta bez "Nie jestem dawno" i nie bez powodu - było to dziwne uczucie być na jego gigu i nie usłyszeć tego numeru - uczucie koncertu nie do końca kompletnego.

Dziwnie jednoznacznie podsumować ten piątkowy występ w Stodole, który na pewno nie był najlepszym, na jakim byłem, a z drugiej strony charyzma Pawła niosła jak zawsze i było jakby łatwiej o dobrą zabawę. Ciekawie obserwować, jak te koncerty ewoluują w podobnym stopniu, co Jego muzyka i są zwierciadłami kolejnych płyt. Pamiętam bardziej poważne i klasyczne występy po płytach z Noonem, te nastawione na hardcore'ową imprezę po wydaniu Muzyki Rozrywkowej, wreszcie koncert z rockowym zacięciem dzięki żywym instrumentom, którego zapis stanowi krążek "Live in 1500m2"... Tym razem Pezet zboczył w rejon elektroniki i basów, a powstała z tego impreza, gdzie ten hip hop jest tylko/aż motywem przewodnim. I w sumie to dla mnie nawet  mniej ważne jest, czy te koncerty są bliższe oldschoolowemu hip hopowi, czy dalsze. Pezet perfekcyjnie wychodzi poza ramy standardowego rapu i mimowolnie wszyscy czekamy, co znów za chwilę wymyśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz